Peru to kraj coraz częściej i coraz chętniej odwiedzany przez turystów. I bardzo mnie to cieszy, bo to miejsce idealne niemalże dla każdego. Dawne Imperium Inków pochwalić się może bogatą, bardzo ciekawą historią, różnorodną kulturą, a wszystko to do poznania w przepięknej scenerii wybrzeża, dżungli oraz gór. Jestem pewna, że nawet najwybredniejszy turysta znajdzie tu coś dla siebie.
Jest jednak coś o czym turyści po przyjeździe do Peru często zapominają. A mianowicie chodzi o słońce. Tak słońce i związane z nim promieniowanie UV!
Co prawda mamy z nim do czynienia na co dzień; czasem jest naszym najlepszym przyjacielem, ale bywa, że i największym wrogiem. Wszystko zależy od tego gdzie w danym momencie przebywamy i co robimy. Bo albo owo słońce nam życie ułatwia, albo nieco lub nawet bardzo utrudnia. Pewne jest to, że się od niego uciec nie da! Pewne jest również to, że zbyt długie z nim obcowanie, do zdrowych nie należy! Trzeba zatem nauczyć się “walczyć” z jego negatywnym oddziaływaniem.
Słoneczne niebezpieczeństwo – promieniowanie UV
Jak już ktokolwiek zastanawia się nad słońcem z tej jego negatywnej strony, to raczej myśli o tym, jak tu ewentulanie za szybko się “nie spalić”. Stosunkowo rzadziej zastanawiamy się nad innymi niebezpieczeństwami z jego strony. Tymczasem warto pamiętać, że promienie UV odpowiadają nie tylko za poparzenia skóry, ale w ogóle są bardzo dla niej szkodliwe.
Promienie UVA kontra UVB – co o nich wiemy?
Jeżeli chodzi o promienie UVA – głęboko wnikają w skórę, nie boją się chmur, odzieży, szkła. Przenikają przez wszystkie te, wydawałoby się, dobre bariery i są przyczyną głębokich uszkodzeń komórek, przebarwień, przedwczesnego starzenie się skóry, a co się z tym wiąże przedwczesnego powstawania zmarszczek. Mogą też przyczynić się do powstania raka skóry. Nie powodują oparzeń skóry i jej bolesności. A zatem to taki cichy niszczyciel! To właśnie o tym niebezpieczeństwie ze strony słońca najczęściej zapominamy!
Dla odmiany promienie UVB, czyli te odpowiadające za naszą opaleniznę, wnikają znacznie płycej w nasze ciało, niż promienie UVA, bo jedynie do naskórka. Poza jednak zmianą koloru skóry – tak przez wiele osób lubianą oraz pożądaną, są sprawcą wszelkich oparzeń i bólu skóry. Mogą też przyczynić się do powstania raka skóry. Z promieniami UVB łatwiej jest walczyć, bo one w przeciwieństwie do promieni UVA nie przenikają aż tak silnie przez bariery. Jak sobie zafundujemy kapelusik, odzież, to nas to uchroni od poparzenia, ale w żadnym wypadku nie uchroni od tych podstępnych promieni UVA.
Podsumowując, nie wystarczy chronić się przed promieniami UVB. Gorsze, bardziej niebezpieczne są promienie UVA – bo nie widać i nie czuć rezultatów ich niszczącej siły.
Skoro już trochę o promieniach sobie powiedzieliśmy, warto też wspomnieć o innych czynnikach, które przyczyniają się do większej szkodliwości promieni słonecznych.
Słońce staje się groźniejsze wraz z wysokością. Im wyżej przebywamy, tym bardziej jesteśmy na szkodliwe działanie promieni narażeni. Szacuje się, że natężenie promieniowania UVB wzrasta o 4% wraz ze zmianą poziomu o każde około 300 metrów w górę. Dlatego też w górach znacznie łatwiej o poparzenia.
Nie bez znaczenia jest też kwestia szerokości geograficznej, na której się znajdujemy! Im bliżej równika, tym gorzej, bo słońce jest intensywniejsze. Na równiku świeci najintensywniej – z tej racji jest zatem najbardziej niebezpiecznie. W rezultacie wszystkie kraje z równikiem “sympatyzujące”, to takie słoneczne bomby. Wśród nich między innymi znajduje się Peru, kraj który, jak spojrzeć na mapę, do równika ma dosłownie rzut beretem.
Jak się okazuje rodzaj podłoża też swój udział w zakresie szkodliwości promieni słonecznych ma. W przypadku przebywania na śniegu, wskaźnik odbijania promieni jest bardzo wysoki i wynosi aż 85%, na piasku wynosi 17%, w wodzie 5%, a na trawie 3%.
Mając na celowniku słońce peruwiańskie, przyznać trzeba, że niestety wiele złego naszej skórze wyrządzić może. Jak pokazują statystyki, wielu turystów za cel obiera sobie w Peru między innymi słynne Machu Picchu i inne atrakcje w regionie Andów, czyli na znacznych wysokościach. Dodatkowo, już nawet bez względu na to, czy przebywamy wysoko, czy też nie, Peru leży bardzo blisko równika, który przebiega przez sąsiedni Ekwador. Bliskość zaś równika to opcja z punktu widzenia promieniowania słonecznego najmniej porządana. A zatem moi drodzy, o słoneczną tragedię znacznie tu łatwiej.
O moich doświadczeniach z peruwiańskim słońcem słów kilka
Przebywam w Peru już jakiś czas i muszę przyznać, że kilkakrotnie owo słońce dało mi się we znaki. Zwyczajnie kilkakrotnie zbagatelizowałam jego siłę i skutki za ciekawe nie były. Owe przykre, bo dość bolesne, doświadczenia, nauczyły mnie jednak wiele i aktualnie z każdej słonecznej “kąpieli” wychodzę cało.
Mam jednak to szczęście, a raczej w tym konkretnym przypadku nieszczęście, by codziennie lub prawie codziennie widywać turystów wracających z Machu Picchu, bądź też z jakiejś innej wyprawy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że znaczna ich część wraca z wymarzonych wycieczek dosłownie w stanie opłakanym, tj. spotykam ludzi spalonych przez słońce, bądź pogryzionych przez insekty (dotyczy tych, którzy wybrali trasę do Machu Picchu przez dżunglę).
I tak się zastanawiam patrząc na owe “słoneczne ofiary” – jak można sobie takie cierpienia zafundować? No i jak można po zafundowaniu sobie, takiego pożaru na skórze, cieszyć się kolejnymi dniami wakacji? Bo nikt mi nie wmówi, że łatwo i bezboleśnie jest spacerować w słońcu w kolejne dni, po tym jak się na tym samym słońcu dzień wcześniej dosłownie spaliło. W mojej ocenie się nie da! Musi boleć, a przynajmniej musi być mało komfortowo. No i jak w takich warunkach w pełni korzystać z kolejnych wypraw, zwiedzania i odkrywania nowych miejsc, gdy słońce ciągle rozżażone, aktywne i gotowe ponownie każdego do bolesnej czerwoności doprowadzić.
A przecież takiej słonecznej tragedii można uniknąć i to nawet w dość prosty sposób!
Zasada nr 1
Pierwsza i podstawowa rzecz to krem przeciwsłoneczny!
Ale nie byle jaki, tj. musi to być krem z dużym filtrem UV, a najlepiej nawet z bardzo dużym, chroniacy nie tylko przed promieniami UVB, ale także przed promieniami UVA!
Ja korzystam nieustanie z kremu firmy Neutrogena (dokładnie modelu Ultra Sheer Sunscreen) i bardzo go sobie chwalę. Zanim znalazłam ten właściwy, testowałam wiele innych, które wiele do życzenia pozostawiały. Oczywiście twarz, twarzy nie równa i może się zdarzyć, że coś co pasuje do jednej cery, do innej pasować nie będzie, więc trudno powiedzieć, jak ten konkretny krem zadziała w przypadku każdego z Was. Niemniej jednak dzielę się swoimi w tym zakresie doświadczeniami.
Do kremu wracając, nierzetelnym byłoby stwierdzenie, że podróżnicy kremów nie posiadają. A i owszem, zdecydowana większość z nim krem przeciwsłoneczny posiada i chwała im za to. Jest tylko mały szczegół. Często owa kremowa ochrona to filtr UV maksymalnie z magiczną cyfrą na opakowaniu – 15. Taka niestety broń, szczególnie w przypadku jasnej karnacji skóry, na peruwiańskie słońce nie wystarczy. Żeby sprawę postawić jasno, powiem tak: z takim filtrem prawdopodobnie walkę z promieniami słonecznymi przegramy, a to będzie bolało!
W Peru oraz w innych krajach blisko równika, warto używać kremów z filtrami SPF minimum powyżej 50.
Ale tu uwaga! Sam zakup kremu nie pomoże!
Nabycie kremu (dobrego) to oczywiście ważny krok ku ratowaniu naszej skóry, ale to jeszcze nie wszystko. Praktycznie to może zaledwie 10% sukcesu, by z peruwiańskim słońcem wygrać.
Kolejne 90% to tzw. akcja. A mianowicie, trzeba jeszcze owy krem, na miejsca na słońce narażone, aplikować. Z tą zaś ”akcją” jak się okazuje bywa bardzo różnie. A przecież najważniejsze jest, by owy krem, jak najczęściej stosować. No i tu jest “pies pogrzebany”. Bo okazuje się, że na tym odcinku walki, najwięcej z nas się poddaje. Panuje bowiem dość często przekonanie, że wystarczy krem zastosować raz dziennie – tak jakby na odczepnego chyba? No i panuje jeszcze inne przekonanie, że jak słońca nie widać, to szkodliwe nie jest, a zatem kremu stosować nie trzeba.
Co do pierwszego przekonania, oczywiście jest nieprawdziwe. Krem trzeba w skórę wcierać, jak najczęściej. Najlepiej też zaapliwoać go około 20-30 minut zanim na owo słońce się wynurzymy. Ja z reguły smaruję się co godzinę, maksymalnie co dwie godziny. Mam jasną karnację i jak tylko przedłużę sobie czas pozostawania bez kremu, katastrofa gotowa. Wracam do domu spalona, jak rak.
Zasada nr 2
Niezależnie od kremu warto zaopatrzyć się w dobry kapelusik.
Polecam taki największy, jaki uda Wam się zanleźć. Ja posiadam taki, jak na zdjęciu. Zakupiony w Cusco za 35 soli. Idealny, bo zakrywa całą twarz, szyję, no i jest grubawy, więc skutecznie przynajmniej przed promieniami UVB chroni. Z owym kapelusikiem związana jest też pewna anegdota, a właściwie mój dość poważny wypadek rowerowy, ale to już inna zupełnie historia.
Zasada nr 3
Krem, kapelusik to dużo, ale dla jeszcze lepszej ochrony, polecam oddzież z filtrami UV. Może nieco droższa, ale zawsze gdy w grę wchodzi zdrowie naszej skóry, wybór w zakresie zaopatrzenia się w owe “ciuszki” powinien być łatwy. Bo tej ochrony, wierzcie mi, w przypadku peruwiańskiego słońca, nigdy za wiele.
Zasada nr 4
Koniecznie zaopatrz się w dobre okulary przeciwsloneczne. Pamiętaj, że masz tylko jedną parę oczu i co jak co, ale trzeba oraz zdecydowanie warto o nie dbać w szczególny sposób.
Zasada nr 5
Jak się da, chociaż to może być trudne do realizacji, najlepiej nie przebbywać na słońcu w godzinach między 11 – 15. Ale zdaję sobie sprawę z tego, że ten punkt raczej wykonać trudno, bo przecież kto chce siedzieć w ukryciu na wakacjach w Peru? Zatem polecam, by stosować przynajmniej zasady od 1 do 4 :-).
Na pewno zaoszczędzicie sobie sporo bólu, no i nie uszkodzicie cennych komóreczek. Bo przecież warto młodo wyglądać – jak najdłużej!
Co zrobić, gdy jednak to słońce za bardzo przygrzeje?
W zależności od sytuacji, stopnia słonecznych śladów na skórze, albo próbować leczyć się samemu, albo udać się do lekarza. W przypadku Peru wystarczy odwiedzić jedną z licznych (przynajmniej w miasteczkach) aptek. Tam można liczyć na pomoc w wielu kwestiach, łącznie z aplikowaniem zatrzyków przy ladzie – w przypadku np. konieczności podania silnego antybiotyku, gdy się przypałęta jakieś “chorubsko”J.
Jeżeli sprawa nie wygląda zbyt poważnie, ale tu już sami musicie oceny dokonać, można zastosować jeden z najbardziej popularnych w Peru i łatwo dostępnych produktów naturalnyh, tj. aloes – zwany tu jako sabila.
Na pewno złagodzi wszelki ból, schłodzi skórę i pomoże odzyskać jej witalność. Cena za sztukę tego magicznego leku waha sięod 1 do 2 soli – w zależności od wielkości. Dostępny prawie na każdym lokalnym ryneczku. Warto jednak pamiętać, że przed zastosowaniem owej rośliny trzeba najpierw włożyć ją do zimnej wody i odczekać przynajmniej kilkanaście godzin. Taką receptę na przygotowanie aloesu do użytku otrzymałam od peruwiańskich sprzedawczyń. Najlepiej co kilka godzin wodę zmieniać, bo na początku rzeczywiście będzie nieciekawy kolor demonstrować. Woda, z tego co tu mówię, wyciągnie z aloesu związki – metale ciężkie, które dla zdrowia zbyt zdrowe nie są i po takim oczyszczeniu rośliny, nadaje się ona do leczniczego użytku, w tym do konsumpcji. Bo poza smarowaniem się aloesem, można również go jeść. Polecam dodawanie go do soków, podczas miksowania w blenderze.
VIDEO O ALOES/SABILA
https://www.youtube.com/watch?v=-ka6MnPdbRw
Słońce w Peru, nie zapominaj o nim i jego konsekwencjach!