Choquequirao – niesamowite ruiny Inków, położone w regionie Cusco, Peru. Trekking do nich to świetna alternatywa w stosunku do słynnego Machu Picchu. Dlaczego? A no przede wszystkim dlatego, że nie jest tak zatłoczone, a dla niektórych nawet bardziej spektakularne niż Machu Picchu. Chesz sie tam dostac? Zobacz, jak zorganizować Choquequirao trekking w zaledwie 3 dni!
Więcej informacji ogólnych o tym wyjątkowym miejscu w artykule “Ruiny Choquequirao jedno z piękniejszych miejsc w Peru “. W tym zaś wpisie skupimy się na kwestiach organizacyjnych.
Moje 3-dniowe doświadczenie z Choquequirao
Nasz skład liczył 4 osoby. Na początku zakładaliśmy pokonanie trasy w 4 dni, czyli mniej więcej standardowo. Założeniem było wynajęcie 1 osiołka i jego właściciela (arriero), ale nastawiliśmy się też na opcję, że może się nam ten plan nie udać i trzeba będzie dźwigać wszystko samemu. Zabraliśmy więc minimum z minimum. No i w drogę!
Co do zasady trekking do Choquequirao zaczyna się w miejscowości Cachora. A więc najpierw trzeba się dostać do tego miasteczka. Pokonanie trasy Cusco – Cachora (z przesiadkami, bo nie ma bezpośredniego dojazdu) zajmuje około 4 godziny. Aby ominąć przymusowy postój na trasie z uwagi na aktualnie trwające w tym regionie roboty drogowe, wyruszyliśmy z Cusco do Curahuasi o godzinie 4:00 rano. Cena za miejsce w ciasnym busiku – 15 soli. Po 3 godzinach dotarliśmy do owego miasteczka. Tu szybkie śniadanie – quinua z kanapką z serem (pychotka) oraz targowanie sie z taksówkarzem co do ceny za przejazd do miejscowości Cachora. Po wynegocjowaniu dość korzystnej ceny wyruszyliśmy w drogę. Po niespełna godzinie byliśmy prawie na miejscu. Prawie, bo jak się okazało kilka kilometrów przed miasteczkiem Cachora droga jest nieprzejezdna.
Trwają tam aktualnie roboty i widząc tempo prac, droga prawdopodobnie będzie nieprzejezdna przez kolejne kilka miesięcy. Ostatnie zatem kilometry dwa, może trzy – na skróty, trzeba było pokonać piechotką. Na dzień dobry przywitał nas deszczyk, ale nie ma co się dziwić, bo pora deszczowa zaczęła się na dobre.
Do miasteczka dotarliśmy około 9:00 rano. W pierwszej kolejności udaliśmy się na posiłek. Część ekipy skosztowała caldo de gallina – a ja z uwagi na to, że zupa ta do moich przysmaków nie należy, udałam się na poszukiwania innych smakołyków. Znalazłam quinua która w zupełności mnie zadowoliła.
Po posiłku zaczęły się poszukiwania transportu naszych bagaży, czyli arriero i osiołka. Sprawa okazała się trudniejsza niż przewidywaliśmy. Niby pora deszczowa, już po sezonie, a tu wszyscy arriero wynajęci. Dopiero po około godzinie poszukiwań udało się nam jednego zdobyć, ale o wytargowaniu korzystniejszej ceny nie było mowy. Nasz ariero twardo postawił warunki, czyli mamy płacić za 4 dni, nawet jak trasę zrobimy w 3 dni, no i nie mniej niż 35 soli za osiołka i 30 za ariiero. Razem 65 soli za dzień, czyli 260 soli za 4 dni. Z uwagi na to, że to jedyny arriero jakiego udało się nam zwerbowć, no i z uwagi na to, że nikomu nie uśmiechało się targać na plecach czterodniowego dobytku, nawet nie myśleliśmy o jakimkolwiek targowaniu się. Na warunki w mig przystanęliśmy i mogliśmy wreszcie, około 11 wyruszyć w drogę.
Jeśli ktoś z Was chciałby zorganizować wyprawę na własną rękę z osiołkiem i arriero w sezonie – powodzenia. Może to się okazać niemożliwe. Nawet w listopadzie, więc po sezonie, mieliśmy sporo problemów ze znalezieniem wolnego arriero, więc mogę sobie tylko wyobrazić, jak to wygląda w miesiącach maj-wrzesień. Wszystkie firmy mają swego rodzaju umowy z arrieros, co jest normalne oczywiście i rezerwują ich usługi na cały sezon.
Ważna wskazówka!
Wszyscy lub prawie wszyscy zaczynają trekking w miejscowości Cachora, skąd przez co najmniej 3 godziny wędrują zwykłą drogą, dostępną dla samochodów, do miejsca zwanego Capuliyoc (dokładniej do pewnego samotnego domku, znajdującego się prawie w tym miejscu).
W rzeczywistości tak na prawdę to tu dopiero zaczyna się szlak wyłącznie pieszy. Z uwagi na to, że pierwszy odcinek da się pokonać samochodem, postanowiliśmy tę okoliczność wykorzystać, tj. ominęliśmy ten odcinek standardowego szlaku. Osobiście nie widzę sensu, aby pokonywać tę trasę pieszo. Jakby nie było są to dodatkowe 3 godziny pierwszego dnia, a potem kolejne 3 godziny ostatniego dnia (bo wraca się tą samą drogą). Niby odcinek łatwy do pokonania, bo płaski, ale to jednak sporo kilometrów. Wartoby z uwagi na pozostałe, znacznie bardziej wymagające części trasy, ten prosty i możliwy do pokonania samochodem, zwyczajnie ominąć. Nasza ekipa od samego początku taki też plan miała. A zatem w miasteczku Cachora wynajęliśmy taksówkę, która za 40 soli zabrała nas prawie do Capuliyoc. Podróż trwała mniej niż pół godziny. Zaoszczędziliśmy dzięki temu co najmniej 2,5 godziny oraz całą energię i wszystkie siły.
Jeżeli ktokolwiek z Was zamierza organizować trekking do Choquequirao na własną rękę, zrezygnujcie z pokonywania trasy Cachora – Capuliyoc pieszo! Za naprawdę nieduże pieniądze zaoszczędzicie sporo czasu i sił. Dzięki temu łatwiej też będzie zakończyć wyprawę w 3 dni. Jakby nie było zyskacie w ten sposób jeden dodatkowy dzionek na odkrywanie innych ciekawych miejsc, czy to w regionie Cusco, czy też w innych częściach Peru.
Przy czym od razu zaznaczam, pokonanie trasy w 3 dni, wymaga sporego wysiłku, więc porywać się na tę opcję powinny osoby, które lubią dużo chodzić, są w bardzo dobrej kondycji fizycznej i nie boją się bólu, który pewnie pojawi się w trakcie wyprawy – tu głównie ból kolan.
Ważna informacja!
Jeśli zdecydujesz się na wyprawę do Choquequirao z agencją turystyczną, ustal wcześniej, w którym miejscu zaczynają trekking, tj. Z miejscowości Cachora, czy okolic Capuliyoc! Jeśli zaczną w Cachora, wybierz inną firmę, bo nie ma sensu tracić energii na część trasy, ktrą spokojnie można pokonać samochodem. Co prawda nie ma wielu firm, które omijają trekking na tym odcinku, ale na pewno Inka Jungle Tour organizuje wyprawy w ten właśnie sposób, więc sprawdź ich ofertę.
Jak zaplanować trekking dzień po dniu
Dzień I
Capuliyoc (początek trekking) – Santa Rosa
W domku (sklepik) nieopodal Capuliyoc zostawiliśmy nasze bagaże, które miały tam czekać na naszego arriero. Ten niestety musiał pokonać odcinek Cachora-Capuliyoc pieszo, bo osiołka ni jak do taksówki załadować się nie dało.
Pierwszego dnia udało się nam pokonać odcinek z Capuliyoc do Santa Rosa. Jak nie zamierzacie sami sobie gotować, spróbujcie podejść troche wyżej, dodatkowo jakieś 40 minut, gdzie mieszka jedna rodzina i jest miejsce campingowe.
Po drodze natrafiliśmy na wielkiego pająka – tarantulę, z którym każdy zrobił sobie krótką sesję zdjęciową. Pająki nie należą do moich ulubionych stworzeń, ale z tym jednym starałam się nawet oswoić.
Najpierw schodziliśmy w dół doliny do rzeki – miejsce zwanego Playa Rosalina (tu przekraczaliśmy most).
Było cały czas z górki. Ale nie ma co się cieszyć, bo jak się schodzi pare godizn w dół, to kolana troche to odczuwają.
Po przekroczeniu rzeki, dla odmiany cały czas mieliśmy ostro pod górkę. I tak około 2 godziny do miejsca zwanego Santa Rosa.
Czas trekkingu pierwszego dnia: od 11:45 do 17:00.
W Santa Rosa znajdziecie miejsce campingowe, toalety i prysznic. Jest tu też sklepik, gdzie można kupić napoje, słodycze. Przykładowo cena małej wody 0,65 litra to koszt 4 soli, cena wody 2,5 litrowej – 12 soli. Mieszka tu jedna rodzina, która przygotowuje posiłki dla turystów. W Santa Rosa mieszka jedna rodzina, która przygotowuje posiłki dla turystów. Z uwagi na nasze lenistwo oraz chęć pomocy dla lokalnej społeczności postanowiliśmy zamówić tu obiadek.
Za camping w Santa Rosa zapłaciliśmy 5 soli od namiotu, w tym mieliśmy wliczony prysznic. Co do kąpieli, w grę wchodziła wyłącznie zimna woda, ale to był najlepszy prysznic jaki miałam. Woda nie byla lodowata, a przy panującym na trasie klimacie – gorąco i bardzo wilgotno, była to wręcz idealna opcja.
Dzień II
Aby uniknąć gorąca, które znacznie utrudnia wędrówkę no i aby zakończyć wyprawę w 3 dni, dzień drugi rozpoczęliśmy dość wcześnie. Pubudka o 4:30 rano, wyruszenie w trasę 5:15. Pierwsze 2,5 godziny były dość uciążliwe, bo cały czas w górę aż do małej wioseczki o nazwie Marampata.
Dodatkowy wysiłek rekompensowały widoki. Szliśmy prawie w chmurach, które z minuty na minutę zmieniały kierunek i odsłaniały przepiękne widoki.
W wiosce Marampata zatrzymaliśmy się na krótki odpoczynek i śniadanko. W jednym ze sklepików zakupiliśmy owoce i wodę i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Od punktu kontrolnego, w którym opłaca się bilety wstępu do Choquequirao widać już ruiny i tarasy wybudowane przez Inków. Z uwagi na to, że ten odcinek trasy pokonywaliśmy dość wcześnie rano, chmury które rozpościerały się nad całym kompleksem archeologicznym dodawaly temu miejscu dodatkowej dawki tajemniczości. Coś niesamowitego.
W punkcie kontrolnym nie zastaliśmy nikogo, więc po przerwie na zrobienie kilku fotek, ruszyliśmy podekscytowani w dalszą drogę. Do riun mieliśmy maksymalnie godzinkę. W połowie drogi natrafiliśmy na strażnika, który skasował od nas po 37 soli – tyle na dzień dzisiejszy kosztuje bilet wtępu na teren Choquequirao. Na miejsce dotarliśmy około 08:45 am. Mieliśmy kilka godzin na zwiedzanie. Miejsce okazało się bardzo wyjątkowe. Wszyscy byliśmy nieco zmęczeni ale jeszcze bardziej zadowoleni.
Praktycznie mieliśmy Choquequirao tylko dla nas. Niesamowite miejsce, z dala od wszystkiego. Czuliśmy się jak na końcu świata. Widoki z tego miejsca były wspaniałe, na kilka różnych dolin rozpościerających się w dole jednocześnie. Możesz zobaczyć 3 różne doliny poniżej, a nawet na ośnieżone szczyty.
Mi osobiście szczególnie przypadła do gustu sekcja lam. Ogólnie uwielbiam te zwierzęta, a widok lam, tj. ich białych podobizn wkomponowanych w mury był niepowtarzalny. Szkoda tylko, że jedynie niewielka część tej sekcji jest odkryta. W dalszym ciągu ogromna część pozostaje pokryta drzewami, krzewami i trawą, przez co jest całkowicie niewidoczna. Ogólnie jedynie około 40 % ruin zostało oczyszczonych. Jak pewnego dnia wydobyte zostaną wszystkie części, pojawię się w tym miejscu po raz drugi, bo to będzie zdecydowanie niepowtarzalny widok.
Z uwagi na nasze postanowienie zrealizowania wyprawy w 3 dni, niestety nie mogliśmy zbyt długo rozkoszować się tym magicznym miejscem. Około 12:30 trzeba było rozpocząć powrót do Santa Rosa. Dotarliśmy tam około 4 po południu. Po krótkiej przerwie kontynuowaliśmy wędrówkę w dół do rzeki – Playa Rosalina. Tu zatrzymaliśmy się na noc. Po zimnym, relaksującym i bardzo ożeźwiającym prysznicu, przygotowaliśmy pyszne jedzonko, po którym każdy nieco zmęczony, udał się na zasłużony odpoczynek. Trochę nas ten drugi dzień wymęczył. Pokonaliśmy sporo kilometrow, a do tego ostatni ponad 4 godzinny trekking ciągle w dół i w dół, dał nam się we zanki, i tu szczególnie dla naszych kolan.
Dzień III
Osatni dzionek rozpoczęliśmy równie wcześnie jak dwa wcześniejsze. Tym razem pobudka o 4:00 rano. Szybkie spakowanie się, złożenie namiotów i w drogę. Część naszej ekipy miala spore problemy po ostatnium dniu, mięśnie, na codzień słabo używane dały o sobie znać.
Z Playa Rosalina początkowo mieliśmy cały czas pod gorkę, około 2 godzin. Potem troche w miarę płasko i na koniec znowu pod górę. Dla mnie osobiście cały odcinek nie był trudnawy, ale wszyscy stwierdzili, że jesem wyjątkiem.
Część trekkingową naszej wyprawy udało się nam zakończyć około 11:00 am, czyli w miarę wcześnie. To znaczy o tej porze byliśmy w miejscu zwanym Capuliyoc. Stąd normalnie wszyscy wedrują kolejne 3 godziny do miejscowości Cachora. Ale jak już wcześniej wspominałam, tę część pokonaliśmy samochodem. W Cachora trzeba było złapać transport do Curahuasi, co nie było łatwe, bo akurat około 12:30, kiedy to przybyliśmy na miejsce, taksówek nie było. Trochę sobie zatem poczekaliśmy na pierwszą okazję – ta pojawiła się po 40 minutach. Kolejne 15 minut zajęło nam targowanie się z taksówkarzem o dogodną cenę. Na szczęście taksówkarz zmiękł, i zabrał nas do głównej drogi, gdzie mogliśmy złapać transport do miejscowości Curahuasi, z której odjeżdżały busy do Cusco. Do Curahuasi dotarliśmy o 2 pm i na szczeście udało się nam jeszcze złapać busa do Cusco za 15 soli.
Do Cusco dotarliśmy przed 6 wieczorem. Prosto z przystanku udaliśmy się na solidny posiłek, wypiliśmy kilka dzbanków lemoniady i chicha morada. Bardzo zadowoleni, przy czym także nieco zmęczeni, udaliśmy się do naszych domków. Tak zakończył się nasz Choquequirao trekking w 3 dni.