Ausangate trekking w Peru dla mnie to zdecydowanie numer 1 w rejonie Cuzco. Trasę można pokonać w 3,5 dnia – łącznie ze wspinaczką na szczyt Qampa (5500 m.n.p.m.), ale tę wersję polecam raczej dla tzw. Pozytywnych „wariatów”. Ci z Was, którzy za kilkunastogodzinnymi wędrówkami nie przepadają, niech zarezerwują sobie 4, a najlepiej nawet 5 dni.
Trasa przebiega wokół przepięknego, ośnieżonego szczytu Ausanagte (6384 m.n.p.m.) i jest dosłownie przepełniona wspaniałymi krajobrazami górskimi, jeziorami, no i oczywiście tradycyjnymi peruwiańskimi zwierzętami. Lamy i alpaki, bo o nich tu mowa, to nieodzowny towarzysz górskich szlaków, nadający każdemu trekkingowi niepowtarzalnego charakteru.
Moje doświadczenia z wyprawy wokół Ausangate
Trekking wokół Ausangate zorganizowaliśmy dość późnawo, bo pod koniec października. Jak komuś zależy na dodatkowych atrakcjach, poprzez m.in. doświadczenie różnych warunków pogodowych, od ostrego słońca, po ulewy i śnieg, to jak najbardziej okres ten polecam. Ale jak ktoś wolałby trochę mniejszą różnorodność, niech się lepiej w tym okresie nie wybiera. Dla zwolenników stabilności pogodowej, polecam raczej okres maksymalnie do końca września, no może przy odrobinie szczęścia do połowy października. Poza tym stanowczo odradzam wyprawy og grudnia do lutego, bo wówczas na prawdę nie jest tu za fajnie. O pogodzie w Peru przeczytacie w naszym obszernym artykule W jakich miesiącach jechać do Peru?
Na trekking przeznaczyliśmy 4 dni. Plan zrealizowaliśmy w 3,5 dnia, ale spokojnie dałoby się to zrobić w 3 dni, gdybyśmy pierwszego dnia zaczęli wcześnie rano. Niestety ulewny deszcz, a potem deszcz ze śniegiem, który pojawił się na starcie, skutecznie powstrzymał nas od wyruszenia w drogę z samego rana. W ogóle zastanawialiśmy się, czy wyruszyć, bo lokalni mieszkańcy mówili, że na trasie pada ostry śnieg i warunki sa bardzo trudne. Ostatecznie około godziny 13:00 po południu deszcz ustał, więc o 13:30 byliśmy gotowi do startu.
Trekking zaczęliśmy w miejscowości Tinqui (Tinki). Dostaliśmy się tam lokalnym autobusem, do którego załadowaliśmy się o 6:00 rano w Cuzco. Podróż zajęła nam w sumie około 3-3,5 godziny. Ogólnie pod względem stopnia trudności, pierwszy dzień był łatwy i przyjemny. No może pod koniec było trochę ciężkawo, bo chcieliśmy zbliżyć się do pierwszej przełęczy, tak by kolejnego dnia mieć więcej czasu na pokonanie jak najdłuższego odcinka. I gdyby nie deszcz wszystko byłoby idealnie.
No ale nie ma tego złego. Z powodu ulewy, w trakcie drogi musieliśmy znaleźć jakieś schronienie. Padło na jedyną w okolicy andyjską chatkę, która znajdowała się niedaleko naszego szlaku. Zmęczeni i mokrzy zawitaliśmy w chacie, gdzie ku naszemu zdziwieniu znaleźliśmy jedynie małego chłopca. Jak nas zobaczył w drzwiach to się trochę przestraszył. Z uwagi na to, że poza nim nikogo w domu nie było, podęliśmy szybką decyzję, w sprawie poszukiwań rodziców chłopczyka. Jeden z naszych kolegów w tempie ekspresowym na owe poszukiwania wyruszył, a my zajęliśmy się nawiązywaniem kontaktu z maluchem. Łatwo nie było, bo nikt z nas nie mówił w języku keczua, ale uśmiech, miły ton głosu, czyli najpopularniejszy język świata – mowa ciała – zdziałały cuda. Dziecko szybko zrobiło się śmielsze, a jak przybyła jego mama, to już w ogóle nie chciało nas wypuścić w dalszą drogę.
W owej andyjskiej chacie spędziliśmy w sumie około 1,5 godziny. Wspólnie z mamą chłopca przygotowaliśmy herbatę, podzieliliśmy się ze wszystkimi naszymi słodkościami, porozmawialiśmy co nie co, no i trzeba było wreszcie wznowić wyprawę.
Muszę przyznać, że spotkanie z andyjską rodziną było dla mnie bardzo miłym doświadczeniem. Przy tego typu wizytach człowiek zdaje sobie sprawę, albo sobie na nowo przypomina, że można być szczęśliwym bez jakichkolwiek dóbr materialnych. Ta rodzina mieszka w małym domku (jeden pokój z kuchnią, bez łazienki). Jedyne meble jakie się w tej chacie znajdują, to łóżko w którym owa czteroosobowa rodzina w komplecie śpi oraz mały stolik, dwa krzesła, szafa i mała kuchenka do gotowania w kuchni. Podłoga jest oczywiście betonowa, o dywanach mowy być nie może, bo to już wielki luksów, na który ludzie mieszkający w górach raczej pozwolić sobie nie mogą.
Przepiękne było to, że nawet bez wszystkich rzeczy, które my zwykle mamy na wyciągnięcie ręki, owa rodzina była bardzo szczęśliwa i uśmiechnięta. Zdecydowanie łatwego życia ci ludzie nie mają, ale jakoś nie patrzą na to od strony negatywnej.
Po opuszczeniu naszych nowych przyjaciół, kontynuowaliśmy wędrówkę do miejsca zwanego Upis (4400 m.n.p.m.). Tam zazwyczaj podróżujący spędzają pierwszą noc. Miejsce bardzo atrakcyjne, bo z gorącymi źródłami. Niestety, z uwagi na to, że chcieliśmy zakończyć podróż wcześniej, gorąca kąpiel nie wchodziła w grę. Trochę z bólem w sercu, przeszliśmy obok źródeł i zaczęła sie najcięższa tego dnia część – czyli ostro pod górkę. Przed zmrokiem dotarliśmy prawie do pierwszej przełęczy górskiej – Arapa (4850 m.n.p.m.). Dzięki tej decyzji następnego dnia zaoszczędziliśmy sporo energii.
Drugi dzień był dość trudny, ale o wszelkich trudach szybko zapomnieliśmy, z uwagi na przepiękne widoki, jakie nam towarzyszyły cały dzień.
Pogoda wyjątkowo też była dla nas bardzo łaskawa. Tego dnia mieliśmy do pokonania drugą przełęcz – Apuchata (4900 m.n.p.m.). Ta częsć była dość ciężkawa, ale to głównie ze względu na nasze bagaże. Jak ktoś wykupuje wycieczkę, to nic na plecach nie niesie, więc jest dużo lżej, a jak się chce trochę taniej, to i nosić wszystko trzeba ze sobą.
Do drugiego obozu dotarliśmy około 17:30. Rozbiliśmy namiot blisko zagrody z moimi ulubionymi peruwiańskimi zwierzętami: lamy i alpaki. Byliśmy nawet świadkami narodzin jednej małej lamy.
Ciekawa była druga noc i trzeci dzień. W nocy napadało śniegu, nawet sporawo. Cały krajobraz zmienił się nie do poznania. Mieliśmy wrażenie, że w trakcie snu ktoś nas przeniósł w zupełnie inne miejsce.
Trzeci dzionek zaś był trochę męczący, bo do pokonania mieliśmy 2 wysokie przełęcze, w tym jedna 5000 m.n.p.m. Trasa piękna, pogoda przynajmniej do połowy drogi też niczego sobie, więc szło się dość szybko. Do trzeciego obozu dotarliśmy około 16:00.
Ostani dzień był najlżejszy ze wszystkich. Prawie cały czas z górki. Trasa piękna, lekka i przyjemna. Jedynym naszym problemem był brak wody no i to, że dwie z trzech osób obecnych na wyprawie przechorowało. Mnie jakieś zatrucie złapało na około 3 godziny, ale kolegę to już na całą poprzednią noc i prawie cały ostatni dzień. Co do wody, to mieliśmy nasze tableteczki, ale po ich użyciu woda smakowała jakby była zatruta. Już sam jej kolor odstraszał. No ale jak się nie ma nic innego, to ani na kolor ani na dziwny smak, uwagi się nie zwraca.
Ostatnim punktem naszej wyprawy była wioska Pacchanta, do której dotarliśmy około 15:00. W tej miejscowości znajdują się też gorące źródła. Nie mieliśmy czasu, aby wziąć w nich kąpiel, ponieważ chcieliśmy złapać autobus z Tinki do Cusco (ostatni był około 17:30). Musieliśmy zatem bardzo szybko zorganizować transport z Pacchanta do Tinki. Jedyna opcja jaka się nam nadarzyła to ciężarówka, dokładnie ta ze zdjęcia poniżej. Niestety na tym odcinku jedyna, pewna forma dotarcia do miasteczka – to transport prywatny.
Wybierając się w Andy w Peru warto pamiętać, że tutejsze szlaki nie są oznakowane. Nie ma też map, takich jak np w naszych Tatrach. Można się zatem Ɨatwo zgubić. Zdecydowanie lepiej poruszać się po tych terenach z kimś, kto je dobrze zna zwƗaszcza, że na szlaku maƗo kto mówi w innym niż kechua języku. Mniej się rzecz jasna odczuwa trudności, jeżeli ma się w tego typu trekkingach doświadczenie.
4 Comments
Cześć Sylwia,
czy organizujesz trekking Ausangate również na przełomie kwiecień/maj? Jak wygląda kwestia temperatury w nocy?
Cześć Angelika,
Tak jak najbardziej organizujemy. Temperatury zaczynają mocno spadać od maja, w maju pojawiają się przymrozki i to jest odczuwalne na tej trasie. Temperatura w maju może spadać do ok – 10 lub nawet -15 stopni w nocy. W kwietniu zazwyczaj jest cieplej, ale tempreatura spada poniżej zera. W ciągu dnia może byćwszystko: śnieg, wiart, piękne słońnce – także trzeba być przygotowanym na każdą pogodę.
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam na nasze wyprawy. Mamy m.in. potwierdzoną wycieczkę grupową w te okolice w dniach 9 i 10 maja, ale ogólnie ruszamy z każdą nową grupą, o ile zbierze się minimum 2 osoby.