O Huayna Potosi mówi się, że to jeden z najprostszych szcześciotysięcnzików do zdobycia. Zachęcające prawda? Za stosunkowo niewielkie pieniądze, bez konieczności posiadania praktyki we wspinaczce wysokogórskiej, spokojnie można pokusić się o jego zdobycie. Doświadczenia i emocje, jak zawsze w przypadku górskich wypraw, nieziemskie! A jak to wygląda w praktyce? Dowiecie się z poniższej relacji!
Boliwijski szczyt Huayna Potosi 6,088 m.n.p.m., położony niedaleko La Paz, to rzeczywiście jeden z najprostszych do zdobycia sześciotysięczników, przynajmniej pod względem technicznym. Ale trzeba przyznać, że góra trochę kłopotliwa, bo jednak wysoka, nawet bardzo, szczególnie, jak się ją zestawi ze szczytami europejskimi. Niemniej jednak, jeżeli ktoś z was ma ochotę przygodę z takimi wysokościami rozpocząć, to zdecydowanie polcam na pierwszy ogień właśnie Huayna Potosi. Za stsounkowo nieduże pieniądze, bez konieczności posiadania praktyki we wspinaczce wysokogórkiej, warto wyzwanie podjąć i na wyprawę się wybrać.
Czy faktycznie bohater Huayna Potosi jest ,,prawie’’ dla każdego?
W mojej ocenie, jak najbardziej tak. Do zdobycia szczytu nie trzeba ani doświadczenia we wspinaczce wysokogórskiej, ani w używaniu raków. Nawet i zbyt silnym też nie trzeba być, bo jak się nie chce ciągnąć na własnych plecach plecaka z pierwszej bazy do drugiej, to sobie za ok. 100 – 200 boliwiano można wynająć osobę, która taki bagaż za nas poniesie. Na pewno trzeba mieć silną wolę, rzecz jasna bardzo chcieć i lubić tego typu przyjemności. Ze sprawności fizycznej, to raczej co najmniej tę średnią trzeba posiadać, nie jakąś specjalną. Jak ktoś ogólnie lubi chodzić po górach i nie straszne mu trekkingi po 8-9 godzin dziennie, raczej nie powinien mieć żadnych problemów. Co do zdrówka, no cóż powinno być bardzo dobre. Ale to już bez względu na wysokość góry – czy niska, czy wysoka – chory niech się nie wybiera, no chyba, że lekarz zezwoli.
Z kwestii trudnych, to raczej ta związana z wysokością. Ale tego póki się w realu nie sprawdzi, to się wiedzieć nie będzie. Każdy organizm reaguje inaczej, w innym momencie mogą go dopaść symptomy choroby wysokościowej. Mogą, ale nie muszą rzecz jasna. Jak już się problem pojawi, jednym udaje się ten kryzys zwalczyć, innym niestety nie. I albo idzie się dalej, albo zawraca. To zawsze wielka niespodzianka. Przy czym silna wola i determinacja moim zdaniem wiele mogą pomóc. Ja wybierając się na takie wysokości, nigdy nad chorobą wysokościową się nie zastanawiam. Nastawiam się pozytywnie, myślę wyłącznie o tym, że już jestem na szczycie i to mi pozwala zapomnieć o ewentualnym wysiłku, zmęczeniu no i czasem o bólu głowy.
Kiedy, z kim i za ile można zaatakować boliwijski szczyt Huayna Potosi?
Kiedy atakować?
Huayna Potosi najlepiej zdobywać od maja do września. Chociaż ja zwiedzałam Boliwię na początku listopada i jeszcze się na wyprawę załapałam. Tyle, że rzeczywiście, pewna nerwówka była, bo pogoda nie była zbyt stabilna i istniało ryzyko, że z wyprawę trzeba będzie przerwać. Na szczęście warunki klimatyczne dopisały, dzięki czemu spokojnie byliśmy w stanie kontynuować atak szczytowy. Po naszej wyprawie, niestety szanse na zdobycie góry spadły do zera, bo zwyczajnie zaczęło mocno padać.
Z kim atakować?
Firm oferujących wyprawy na Huayna Potosi jest sporo, ale trza uważać, bo firma firmie nie równa! Ja polecam tę, która ma swoją własną bazę zarówno podczas pierwszej nocy, jak i ostatniej, przed atakiem na szczyt. Firma nazywa się Huayna Potosi – ale tu uwaga!
Pod tę samą nazwę podszywają się też inni wykonawcy. Pytanie klucz podczas wyboru tej właściwej brzmi: czy mają swoje własne, prywatne bazy? Jeżeli odpowiedź brzmi tak – to można się dogadywać w sprawie wyprawy. Nie wiem, jak działają inne firmy, bo ich zwyczajnie nie sprawdzałam. Ogólnie przy wyborze tej właściwej warto ustalić, czy przewodnik mówi po angielsku (jeżeli nie znacie hiszpańskiego). Dla celów bezpieczeństwa moim zdaniem istotnym jest, by była możliwość porozumienia się z przewodnikiem w trakcie wyprawy. Kolejna sprawa to sprzęt! Zanim kupicie tę nietypową “wycieczkę”, w sytuacji, gdy nie macie swojego sprzętu, koniecznie sprawdźcie, jakim ekwipunkiem dysponuje firma, w tym przede wszystkim, jakie posiada buty. Niestety ich jakość bardzo często pozostawia wiele do życzenia, a niestety na 6000 metrów jest dość zimno. Stopy zawsze to odczują, więc warto zadbać o to, by zwyczajnie nie przyspożyć sobie w trakcie drogi dodatkowych problemów.
No i chyba to co nas zawsze najbardziej interesuje – czyli za ile?
Ja płaciłam 900 boliwiano, reszta ekipy 950. Trochę się zwyczajnie targowałam, a moją kartą przetargową było to, że miałam własny śpiwór. W moim przypadku zadziałało. Ogólnie warto pamiętać, że jak się ma w całości swój własny sprzęt, to spokojnie da się trochę na wyprawach górskich w Ameryce Południowej zaoszczędzić. Warto zatem przy negocjacjach cenowych od razu o tym wspomnieć. Oczywiście cena wyprawy przez ostatnie dwa lata mogła, i z pewnością uległa zmianie, niemniej jednak i tak póki co Boliwia jest tańsza, jeżeli chodzi o zdobywanie niektórych szczytów, niż przykładowo Peru. Pamiętajcie też, że co do zasady ceny zawsze rosną w sezonie, trudno zatem podać jednoznacznie, co ile kosztuje. Ponadto, w przypadku wypraw wysokogórskich wszystko zależy od liczby uczestników. Im więcej, tym taniej. Na jednego przewodnika przypada dwóch, maksymalnie trzech klientów (w zależności od stopnia trudności góry). Jeżeli zatem nie ma innych osób na dany dzień, no cóż, może być problem, bo cena będzie liczona podwójnie lub potrójnie.
Jest jeszcze jeden trik!
Czy wybrać wersję dwudniową wyprawy, czy może trzydniową?
Od razu powiem, że w naszym przypadku cena była prawie taka sama, więc skoro tak, to ja zdecydowanie wolałam wersję trzydniową. No i się z wyboru cieszę, bo firma ma bardzo fajną bazę, zaś pierwszy dzień był przeznaczony na naukę wspinaczki w lodzie i posługiwanie się rakami. Kto dopiero zaczyna przygodę z rakami, czekanem itp., to ta wersja będzie wręcz idealna. Kto już ośnieżone szczyty zdobywał, to rzeczywiście nie ma sensu, no chyba, że dopiero co na duże wysokości przybył. Wtedy taki dodatkowy dzień na aklimatyzację, może stanowić o powodzeniu całej akcji! I zdecydowanie warto go uwzględnić w planie wyprawy do Amerki Południowej.
Ile godzin trzeba poświęcić na wspinaczkę zanim się szczyt Huayna Potosi zdobędzie?
Pierwszy dzień jest niezwykle łatwy, bowiem poświęcony jest na transport busem z La Paz do pierwszej bazy (co zajmuje około 2 godzin) oraz na krótki trekking i kurs wspinaczki.
Drugi dzień jest już trochę trudniejszy. Trzeba bowiem przewędrować do drugiego obozu, który znajduje się na ponad 5200 m n.p.m. Tego dnia trzeba też dźwigać na plecach swój sprzęt i niezbęne ubrania, co zdecydowanie nie uczyni tego odcinka łatwiejszym. Dobra wiadomość jest taka, że można sobie wynająć osobę, która nas w tym wyręczy. Ja osobiście postanowiłam iść z całym dobytkiem na plecach, ale muszę przyznać, że miałam pewne problemy po drodze. Mój organizm nieco się zbuntował, niemniej jednak szybko się zmobilizowałam i po około 40-minutowej walce, wszystko minęło i spokojnie dotarłam do celu. Prawdopodobnie moje ciało potrzebowało czasu, by się przyzwyczaić do wysokości, jak i do dodatkowego wysiłku. Była to moja pierwsza wyprawa wysokogórska, i jak się okazało, problemy pojawiły się na wysokości ok. 4900 m n.p.m. Podczas moich kolejnych wypraw, tak silnego zmęczenia już nie odczuwałam. Jedynie dopadał mnie ból głowy, ale już znacznie wyżej, bo na około 5300 – 5500 m n.p.m.
Wyprawa do drugiego obozu w sumie zajęła nam około 5- 6 godzin. Na miejsce dotarliśmy około 15:30 i resztę dnia próbowaliśmy odpocząć. Próbowaliśmy, ale niestety bezskutecznie, bo w rzeczywistości nikt nie mógł zmróżyć oka na dłużej niż godzina. A wszystkiemu rzecz jasna winna była wysokość. Jak się jest na ponad 5200 m pierwszy raz w życiu, to dość normalny objaw. Trzeba to zwyczajnie przetrwać.
Atak na szczyt zaczęliśmy o północy. Dwoje naszych przyjaciół musiało zakończyć wyprawę po 10 minutach od opuszczenia bazy z powodu pojawienia się pierwszych, silniejszych objawów choroby wysokościowej. Reszta z nas kontynuowała wspinaczkę, którą ostatecznie zakończyliśmy z sukcesem. Szczyt zdobyliśmy po około 6,5 godzinach.
Na szczycie wszyscy czuli się wspaniale. Ja byłam z siebie bardzo dumna, ponieważ była to moja pierwsza wspinaczka na takich wysokościach. Byłam też ostatnią osobą, która opuściła szczyt. Tak mi siępodobał widok z góry, że zwyczajnie nie chciało mi się wracać. Wreszcie, bardzo szczęśliwa i zrelaksowana zacząłem schodzić w kierunku drugiej bazy. Podczas tej części mogliśmy podziwiać piękne widoki, robić zdjęcia, co wcześniej było niemożliwe z powodu ciemności.
Mieliśmy także dodatkową przygodę. Przez przypadek zgubiłam kask, który potoczył się w dół do wielkiej dziury. Po dodatkowej akcji schodzenia po linie do małej przepaści, udało się go uratować. Leżał sobie, jak gdyby nigdy nic, na małej wysepce, poza krawędziami której panowała już tylko nieograniczona otchłań. Po tej nieplanowanej akcji ratowniczej kasku, nieco odetchnęlam z ulgą, bo przynajmniej nie musiałam pokrywać kosztów owego sprzętu. Oczywiście była to moja wina i nieuwaga. Na chwilkę zdjęłam kas, po czym ulokowałam go, wydawało mi się, że bezpiecznie, na śniegu. Niestety trochę się przeliczyłam. Od tej pory nic nigdy na śniegu nie kładę i polecam stosowanie się do tej zasady przy każdej wyprawie wysokogórskiej! Podczas wspinaczki na inny szczyt – Yanapaccha, który znajduje się w Peru, uczestniczka naszej wyprawy, postawiła na śniegu, podczas odpoczynku, pleca no i ten niestety potoczył się wprost do przepaści. Niestety koleżanka nie miała tyle szczęścia co ja z kaskiem i plecak z całą jego zawartością, w tym niestety z paszportem przedapł na zawsze. Jednocześnie zaczęły się jej problemy, m.in. z uwagi na ten nieszczęsny paszport.
Zejście do drugiej bazy zajęło nam około 2,5 godziny. Tu odpoczęliśmy trochę, wypiliśmy gorącą herbatę i tzeba było ruszać dalej. Drogę z drugiej bazy do peirwszej pokonaliśmy w około 3 godziny. W pierwszej bazy zjedliśmy przepyszny obiad, po którym spakowaliśmy nasz sprzęt i wróciliśmy busem do La Paz. Nasza wyprawa pełna pozytywnych wrażeń zakończyła się wieczorem około 7:30 pm. Byliśmy bardzo zmęczeni, ale jednocześnie gotowi na kolejne wyzwania.
Wejście na Huayna Potosi okazaƗo się pięknym początkiem do bardziej wyczynowych wypraw w Peru. Relacje z moich wysokogórskich zmagań w Huaraz, w Peru znajdziecie w tych artykuƗach:
- Na szczycie Yanapaccha w Cordillera Blanca, Peru
- Wrażenia ze wspinaczki na sześciotysięcznik Tocllaraju w Cordillera Blanca
Jeżeli myślisz o zdobyciu sześciotysięcznika, boliwijski Huayna Potosi, to moim zdaniem bardzo dobry wybór. Pamiętaj jedynie, by przed wybraniem się na wyprawę, poprzebywać kilka dni na dużych wysokościach, czy to w Boliwii, czy np. w Peru.
4 Comments
Cześć Sylwia!
Dzięki za wskazówki! Trzy tygodnie w Cordilliera Bllanca w okolicach Caraz przywitały nas świetną pogodą i w zasadzie dni z deszczem było może ze dwa. A to wszystko w listopadzie.
Cała wyprawa i wejście na Huayna Potosi bez przewodnika i agencji turystycznej wyszło nas ok 170 Boliviano na osobę (ok 90zł!!!). Wliczając w to dojazd, dwa noclegi w schronisku, jedzenie na 3 dni, wejście do parku, wypożyczenie sprzętu wspinaczkowego (raki, czekan, uprząż, lina, kask i rękawiczki). Taniutko!
Co do wypożyczenia sprzętu, w La Paz jest jedna wypożyczalnia, którą wszyscy polecają, nawet agencje turystyczne, które organizują wyprawy. Jest w samym centrum – wypożyczalnia u Carlosa. Jakość sprzętu nie różni się zbytnio od tego co oferują agencje. Wiadomo lepiej mieć swój sprzęt ale jeśli ktoś ma w planach wejście jedynie na Huayna Potosi to w zupełności wystarczy.
Sama logistyka dostania się pod górę, jak i samego wejścia nie jest trudna!
Pozdrawiam! 🙂
Bardzo się cieszę¸ że podróż się Wam udała i to z takim sukcesem. Niezmierne też Ci dzięujemy za podzielenie się wszystkimi wskazówkami!
Pozdrawiamy Cię bardzo serdecznie
Zespół SylwiaTravel