Ekwador odwiedziłam w 2014 roku właściwie nieco przez przypadek. Był on co prawda na mojej liście “must to see” w Ameryce Południowej, ale w zupełnie innym momencie. Niemniej jednak traf chciał, że leciałam z Peru do Stanów Zjednoczonych i najtańsze bilety do Ameryki Północnej, jakie udało mi się wyszukać, wiodły właśnie przez Ekwador. Nie myśląc zatem zbyt długo o moich wcześniejszych planach, bilecik do Stanów przez Ekwador zakupiłam. I takim cudem zahaczyłam o ten kraj znacznie szybciej niż przewidywałam.
Zahaczyłam i to na dwa tygodnie. Tak, tak – całych czternaście dni. To niby dużo, ale jakby jednak mało zarazem.
Dużo, bo sporo da się przez ten okres zobaczyć, mało, bo trzeba nieco pędzić, nieco być w biegu. A ja jakoś nie znoszę ostatnio pędzić, gonić, a już na pewno nie wtedy, gdy odwiedzam kraje oddalone od mojego domu o tysiące kilometrów, do których być może nie będę miała okazji już powrócić. W takich sytuacjach, przeciwnie, lubię podróżować wolniej, bez pośpiechu. Lubię zatrzymać się w poszczególnych miejscach na dłużej, poznać nie tylko te popularne, turystyczne atrakcje, przez każdego lub niemal każdego odwiedzane, ale także te całkowicie przez turystów pomijane. A na to, jakby nie było, nieco więcej czasu potrzeba.
Ekwador to stosunkowo mały kraj. Wielki jednak, jeżeli chodzi o ilość znajdujących się w nim atrakcji. I choć udało mi się dotrzeć jedynie do niektórych z nich, dobrze było to wszystko na własne oczy zobaczyć, poczuć, przeżyć.
Czas, jaki miałam do dyspozycji, na pewno nie wystarczył na dogłębne poznanie kraju i jego mieszkańców, ale było warto tu przyjechać, dokładnie w tym czasie, który przez przypadek, było mi dane.
Spędzone tu chwile pozwoliły mi nie tylko na odwiedzenie bardzo pięknych miejsc, ale przede wszystkim na: zawarcie nowych, wspaniałych znajomości z rodziną z Quito, która nas przez kilka dni gościła; na spotkanie z bliską mojemu sercu koleżanką Laurą, poznaną w Huaraz, w Peru, z którą miałam okazję odbywać wolontariat, a która akurat w Iquito też przebywała. Zrobiłyśmy nawet jednodniowy wspólny trekking na wulkan Cotopaxi, jak za nie tak dawnych czasów w Peru. A zatem wiele cudownych rzeczy się działo, więcej niż oczekiwałam.
Mając już za sobą Boliwię i Peru, pokuszę się też o dokonanie pewnego rodzaju porównania. Będzie to bardzo krótkie porównanie, nieco ogólnikowe. I bynajmniej nie dlatego, że tak mało te kraje różni, ale dlatego że te różnice, które zaraz Wasze oczy obejmą swoim zasięgiem, widać “gołym okiem”, jak tylko do Ekwadoru się zawita.
Po pierwsze:
Ekwador jest droższy. O tak, tę różnicę poczułam i ja i mój portfel. Zamiast płacić przysłowiowego jednego sola, do czego przywykłam w Peru, szybko musiałam się przyzwyczaić do wykładania z kieszeni przynajmniej jednego dolara. Mając na względzie, że 1 dolar to mniej więcej 3 sole, różnica, jak dla mnie, sporawa. Niby ciągle jeszcze nie tak drogo, ale mając na uwadze Peru i Boliwię¸ trza przyznać, że z tych trzech krajów, właśnie Ekwador najdroższy jest.
Tańszy w Ekwadorze jest chyba tylko transport. Tak, wszelkie autobusy, busiki są tu bardzo tanie. Nie wliczałabym w to jedynie taksówek w Quito, bo te trochę nas tu kosztowały – 25 $ z lotniska do miasta i tyleż samo z miasta na lotnisko.
Po drugie:
Czyściej, schludniej. O tak Peru i Boliwia mogą nieco Ekwadorowi w tym zakresie pozazdrościć. I na pewno wiele jeszcze muszą się w tej dziedzinie nauczyć. Na lokalnym ryneczku w Ekwadorze czyściutko, w dwóch pozostałych krajach, nieco a czasem bardzo brudno. Konkluzja jest taka, że jeść ze smakiem o wiele przyjemniej było właśnie w Ekwadorze. Podobnie z wieloma ulicami, czy chodnikami w miastach.
Po trzecie:
Papier toaletowy. Niby nic, taka podstawa “wszelkich podstaw”. A jednak uwaga, nie wszędzie. Weźmy na początek Peru. Tu papieru w miejscach publicznych (poza lotniskami, droższymi restauracjami, wielkimi sklepami), jak na lekarstwo. Przykre, ale prawdziwe. W Peru papier toaletowy lub jakikolwiek jego odpowiednik warto, a wręcz trzeba zawsze przy sobie mieć. Nie ważne, czy idziesz do baru, restauracji, czy dyskoteki, zawsze pamiętaj, by zabrać ze sobą nie tylko pieniądze, ale i chusteczki higieniczne lub papier toaletowy. Dobra w tym wszystkim wiadomość jest taka, że można do tego przywyknąć.
No i z uwagi na ten brak papieru toaletowego w Peru szybko, a nawet bardzo dostrzegłam, że w Ekwadorze nie muszę go już ze sobą w plecaku, czy torebce za każdym razem nosić. Ulga wielka, jedna rzecz mnie do zapamiętania, przed wyjściem z domu :-).
W Ekwadorze papier toaletowy w łazienkach wszystkich, a przynajmniej prawie wszystkich lokali, znajdziecie. Czy to mały bar, czy mała restauracyjka, ten podstawowy materiał, dostępny jest i już. A zatem bez stresu 🙂
Co do Boliwii, trudno mi powiedzieć na 100 %, bo bywałam tam w miejscach nieco odludnych, więc normalnym było, że papieru nie było.
Po czwarte:
Bezpieczeństwo. Okazuje się, że Ekwador wypada znacznie lepiej pod względem bezpieczeństwa niż Peru i Boliwia. Oczywiście nie znaczy to, że incydenty się nie zdarzają. Zdarzają się, jak najbardziej i ostrożność zachować trzeba. Ale w mojej ocenie mniejszą niż w Peru, czy w Boliwii.
Wszystko to nie zmienia jednak faktu, że i tak najbardziej uwielbiam podróżować po Peru, do którego z przyjemnością ciągle powracam.
1 Comment
Chciałem się coś dowiedzieć o Ekwadorze, bo piszesz we wstępie, że tu tyle pięknych miejsc, a potem zanudzasz tylko o papierze toaletowym. Żenada