“Mujer Montaña” to organizacja non-profit, założona w 2013 roku przez Denys Sanjinés (Andean Secrets – Boliwia) i Griselda Moreno (Makalu Team – Argentyna). Organizatorki wierzą i są głęboko przekonane, że niezależnie od tego, ile ma się lat, nigdy nie jest za późno, aby zdobywać nowe doświadczenia, obcować z naturą i podejmować coraz to poważniejsze wyzwania na jej łonie. Ja się pod tym wszystkim w stu procentach podpisuję, dlatego też z przewielką przyjemnością wzięłam udział w trzeciej edycji projektu Mujer Montaña, który w 2015 r. odbył się w Peru. Szczegóły z naszej 7-dniowej wyprawy górskiej w ramach tego niezwykłego projektu, tuż poniżej.
Projekt Mujer Montaña – to wyjątkowa inicjatywa
Ale zanim o tym, co się podczas całego tygodnia działo, w skrócie o samej organizacji Mujer Montaña
Celem organizacji jest przede wszystkim promowanie i szerzenie wśród kobiet w różnym wieku oraz o różnych doświadczeniach, wspinaczki wysokogórskiej, alpinizmu i sportów ekstremalnych, a także wymiana doświadczeń nie tylko tych sportowych, ale również i kulturowych. Bez względu na aktualną wiedzę i doświadczenia o szeroko pojętej tematyce górskiej, Mujer Montaña otwarta jest na wszystkich, w tym przede wszystkim na kobiety, które bądź sporty tego typu już uprawiają, bądź też o ich uprawianiu marzą. Chodzi tu bowiem m.in. o to, by integrować; wymieniać doświadczenia; szkolić na poziomie podstawowym, jak i zaawansowanym w zakresie kursów wspinaczkowych, w tym w zakresie wspinaczki lodowej, czy też w zakresie pierwszej pomocy i ratownictwa wysokogórskiego; jak też o to, by szukać nowych dróg wspinaczkowych i szlaków turystycznych.
W ramach realizacji powyższych celów organizatorzy, a właściwie organizatorki Mujer Montaña realizują międzynarodowe spotkania oraz projekty w różnych krajach Ameryki Łacińskiej. Projekty o różnym stopniu zaawansowania, w rożnych warunkach, oczywiście zawsze powiązanych z górami. Każda edycja projektu, która odbywa się corocznie, ma miejsce w innej części Ameryki Łacińskiej, tak by zaangażować do projektu jak najwięcej przedstawicielek płci pięknej i by szerzyć cele i idee organizacji wszędzie, gdzie to możliwe.
Zmiana krajów ma także na celu zdobycie i/lub poszerzenie wiedzy w zakresie wspinaczki, alpinizmu, szeroko pojętych sportów ekstremalnych, jak też zdobycie nowych doświadczeń, które w zależności od kraju, mogą i często są dość odmienne. Zgodzić się trzeba z organizatorkami Mujer Montaña, że każdy kraj, to nowe górskie wyzwania, inne warunki klimatyczne, inne style i kultura uprawiania sportów, w tym organizowania wypraw ekspedycyjnych. To, że się umie poruszać po górach w jednym kraju, nie oznacza, że się w taki sam sposób będzie można poruszać po górach innego kraju. Dlatego też tak ważne i cenne jest poznawanie coraz to nowych warunków klimatycznych, praktykowanie w innych zakątkach świata, na różnych poziomach trudności, a także poznawanie jak największej liczby miłośników tego typu sportów, by wspólnie się uczyć, dokształcać, wymieniać cenne doświadczenia oraz zdobywać coraz to nowe.
Mujer Montaña ma swoją siedzibę w Argentynie i Boliwii, przy czym celem organizacji jest stworzenie jej oddziałów w innych krajach na terenie kontynentu. Taki pierwszy oddział/ komórka Mujer Montaña powstała już w Peru, a dokładniej w Cusco.
Dzięki temu, że Mujer Montaña zdecydowała się na zorganizowanie trzeciej edycji projektu w dawnym Imperium Inków, nie mogłam przegapić okazji i jak tylko się o owym planie dowiedziałam, szybciutko się na jedną z wypraw zapisałam.
Moje doświadczenia z Mujer Montaña
W ramach trzeciej edycji Mujer Montaña w Peru 2015, w sumie organizowane są 3 niezależne wyprawy. Każda inna, o innym stopniu trudności, w innych warunkach klimatycznych. Ja miałam okazję uczestniczyć w drugim etapie owej trzeciej edycji, tj. w 7-dniowej wyprawie górskiej w Cordillera Vilcanota.
Cordillera Vilcanota to pasmo górskie położone w południowo-wschodnim Peru, w Kordylierze Wschodniej (Andy Środkowe). Rozciąga się na długości ok. 250 km między dolinami rzek Yanatil i Yavero (Paucartambo). Znajduje się w moim ulubionym regionie, tj. w regionie Cusco. Najbardziej rozpoznawany szczyt w tym paśmie górskim to Ausangate – czwarta co do wielkości góra w Peru. Cordillera Vilcanota to piękna część Andów ze wspaniałymi szlakami górskimi; łatwiejszymi jak i trudniejszymi szczytami do zdobycia; miejsce pod wieloma względami wyjątkowe, unikalne i zdecydowanie warte odwiedzenia.
To tu w ramach projektu Mujer Montaña nasza ponad 40-osobowa grupa, reprezentująca 13 różnych krajów (w tym trzy z Europy: Polska – ja :-), Hiszpania i Norwegia), spędziła 7 wspaniałych, pełnych wrażeń, emocji i wytężonej praktyki, dni.
Siedem dni w Cordillera Vilcanota
Wyprawę zaczęliśmy z mojego ulubionego miejsca, tj. z maleńkiej miejscowości Pacchanta, leżącej tuż u podnóża Ausangate. Najpierw odbył się podział rzeczy, na te które mieliśmy przetransportować do obozu na własnych plecach i na te, bardziej techniczne, niezbędne do wspinaczki wysokogórskiej, które miały powędrować na grzbietach wynajętych koni.
Po uporaniu się z tą częścią ruszyliśmy pełną parą w drogę. Ta – bardzo urocza, dostarczała nam z każdym krokiem coraz to piękniejszych widoków, no i doświadczeń. Doświadczeń bardzo dużo, bo ekipa strikte międzynarodowa. Niezwykle też wiele tematów do rozmów.
Po około trzech godzinach pierwsze osoby zaczęły pojawiać się w obozie (Campa base), który stał się naszym nowym domem na cały tydzień. Wyszukanie sobie miejsca na namiocik, skonstruowanie górskiego schronienia, obiadek no i pierwsze instrukcje na poszczególne dni :-).
Kolejne dni wypełnione były po brzegi praktyką. Najpierw poranny trekking, około półtoragodzinny, do stóp lodowca, potem kilkugodzinna praktyka i wymiana doświadczeń w zakresie pracy w lodzie, wspinaczki wysokogórskiej, systemów ratowania, i wszystkiego co wiąże się z samodzielną pracą podczas wypraw górskich. Następnie zaś powrót, czyli ponad godzinny trekking do obozu, za każdym razem z głową pełną nowej wiedzy. Nie trudno się domyśleć, że po 5 dniach takich wypraw, nasze głowy były znacznie od tej wiedzy “cięższe” ;-).
Przyznaję tu, że wszystkie lekcje były niezwykle wartościowe oraz niezwykle ważne, nie tylko dla tych, którzy chcą się usamodzielnić i organizować wyprawy tego typu bez przewodnika górskiego, ale dla każdego, by wiedzieć na czym wspinaczka wysokogórska polega oraz jakie niesie za sobą możliwości, zagrożenia, itp.
Podczas wyprawy mieliśmy przyjemność pracować z bardzo doświadczonymi intruktorami, którzy hojnie dzielili się swoją wiedzą, praktyką¸ umiejętnościami. Było to dla mnie niezwykłe doświadczenie. Jak nigdzie indziej, nauczyłam się tu bardzo użytecznych i niezwykle przydatnych technik. Ugruntowalam też swoją dotychczasową wiedzę w temacie. Wszystko to nie tylko daje nieco więcej pewności, ale przede wszystkim “uzależnia” i popycha – by poznawać więcej i by jeszcze bardziej w temat się wgryźć.
Pięciodniowe szkolenie ostatecznie zaowocowało tym, że piątej nocy zdecydowałam się wchodzić na szczyt Campa – 5500 m n.p.m. samodzielnie. Samodzielnie, to znaczy bez połączenia liną z przewodnikiem górskim, a jedynie z inną uczestniczką projektu. I to było niesamowite, całkowicie nowe dla mnie przeżycie. Może początek moich wspinaczkowych, samodzielnych wypraw? Tego na dzień dzisiejszy jeszcze nie wiem, ale kto wie…
W drodze na szczyt Campa (5500 m n.p.m.). Test samodzielności!
Campa lub Q’ampa/J’ampa to góra ogólnie łatwa do zdobycia. Poza oczywiście wysokością, która może uniemożliwić jej osiągnięcie, nie ma tu szczególnych utrudnień – przynajmniej gdy wchodzi się na nią od standardowej strony. Wystarczy dobra kondycja fizyczna, jak w każdej wyprawie górskiej także psychiczna, odpowiednia aklimatyzacja i szanse na wdrapanie się na szczyt są praktycznie stuprocentowe.
Nieco inaczej wygląda sprawa, gdy się na Campę wchodzi samodzielnie, bez przewodnika, który w razie czego pomoże, zbuduje system zabezpieczeń, itp. Wówczas nawet tak prosta góra zmienia się w pewnego rodzaju wyzwanie.
Takie wyzwanie stanęło przed uczestniczkami 2-go etapu trzeciej edycji Mujer Montaña, a więc i przede mną. Po kilkudniowej praktyce, przyszedł czas na test, czyli na samodzielną wspinaczkę na szczyt. Jest to jedno z zamierzeń projektu Mujer Montaña. Ideą jest tu bowiem szkolenie uczestników w taki sposób, by byli oni w stanie usamodzielnić się w zakresie wspinaczki wysokogórskiej. No i muszę przyznać, że na tym podstawowym poziomie cel ten został podczas naszej 7-dniowej wyprawy osiągnięty. Uczestnicy w grupach dwu lub trzy osobowych pokonali górę samodzielnie. Instruktorzy zaś krążyli w okolicy i na nasze życzenie sprawdzali, jak sobie z tą samodzielnością radzimy, służąc ewentualnie radą i pomocą.
Ja zdobywałam Campę z koleżanką z Peru. Obie wcześniej nie porywałyśmy się na wysokie, ośnieżone szczyty bez doświadczonego przewodnika, więc było to dla nas niezwykle ciekawe doświadczenie. To także niezła lekcja zaufania, jakim się z chwili na chwilę musiałyśmy obdarzyć. Bo może i góra łatwa do zdobycia, ale jak to z górami bywa, żadnej ufać nie należy i wręcz nie można. Trzeba być przygotowanym na różne sytuacje, bo przyroda jest nieprzewidywalna. Skoro zaś próbowałyśmy naszych sił samodzielnie, a nie z przewodnikiem, to na nas spoczywał ciężar jak najbezpieczniejszego pokonania trasy. To my także musiałyśmy “targać” liny i sprzęt niezbędny, czy to do podjęcia ewentualnej akcji ratowniczej, czy to do zbudowania sytemu zabezpieczeń. Było więc o niebo ciężej, bo tym razem, po raz pierwszy, to my, a nie przewodnik, owe górskie “gadżety” mieć przy sobie musiałyśmy. Nie da się też ukryć, że ostatecznie o niebo większą miałyśmy satysfakcję z wejścia na szczyt, niż w przypadku zdobycia wcześniejszych gór.
Co do samej góry Campa, to trzeba przyznać, że jest inna niż te, na których dotychczas było mi dane postawić stopę. Pierwsza różnica: szczyt jest tak skonstruowany, że jest tam stosunkowo dużo miejsca, co rzecz jasna przekłada się też na bezpieczeństwo. Mogło się też na nim pomieścić sporo osób. Ponadto, góra ma tuż przed jej zdobyciem, dwie niewielkie ścianki do pokonania, które w sumie da się przezwyciężyć przy niewielkim ryzyku nawet bez zabezpieczeń (przy założeniu, że mamy do czynienia z osobą posiadającą w temacie doświadczenie). Oczywiście w ramach praktyki, na ostatnim podejściu z pewnego systemu asekuracji skorzystałyśmy. Na szczycie Campa spędziłam znacznie więcej czasu niż na innych. Po pierwsze góra umożliwiała to swoimi gabarytami, po drugie pogoda bardzo nam dopisywała, po trzecie wrażenia były dość spore, więc chcieliśmy się tym wszystkim cieszyć tak długo, jak było to możliwe.
No i te widoki… Chciało się je podziwiać bez końca…
Ostatecznie, jak to bywa w przypadku zdobycia jakiegokolwiek szczytu, przychodzi czas na jego opuszczenie. Zadowoleni i wypoczęci rozpoczęliśmy powrót do bazy, do której dotarliśmy około 14.00. Był to nasz ostatni dzionek w górskim środowisku, ostatnia też noc przed powrotem do Cusco.
Czas na powrót do miejskiej rzeczywistości
Siódmego dnia szczęśliwi, spełnieni udaliśmy się do Pacchanta, gdzie niektórzy świętowali zakończenie 7-dniowego drugiego etapu Mujer Montaña w gorących źródłach, inni zaś z brzegu, przy pogawędkach, podziwiali po raz ostatni majestatyczną górę Ausangate.
Ostatecznie wieczorkiem powróciliśmy do miejskiej codzienności, czyli do Cusco.
Całą wyprawę zakończyliśmy wspólną kolacją, rozdaniem dyplomów oraz tańcami :-).
Relacja z edycji Mujer Montaña Meksyk 2018 znajdziecie w artykule “Poznajemy Meksyk w ramach kolejnej edycji Mujer Montaña“. Polecamy!
6 Comments
Sylwio,
Gratuluję udanej wyprawy 🙂 Jak wyglądało to w kwesti finansowej, spałyście w namiotach, hostelach, czy było to uwzględnione w cenie wyprawy czy raczej każdy na własną rękę? Skoro o finansach, czy mogę zapytać o cenę wyprawy?
Istniała również możliwość wypożyczenia sprzętu do wspinaczki, namiotu itp?
Pozdrowienia
Witaj Justyna,
Bardzo się cieszę¸ że nabrałaś chęci na udział w projekcie, to niesamowite doświadczenie.
Jeżeli chodzi o finanse, nie sąaż tak wielkie, znacznie niższe niż wyprawa tego tyou z jakimś biurem podróży. Ogólnie cena zależy od wielu czynników, w tym od ilości dni wyprawy, miejsca, kraju. Tego co pamiętam za naszą wyprawę – 6 dni, płaciliśmy mniej niż 400 $. Zatem nigdzie na rynku podobnej ofery i takego doświadczenia nie znajziesz.
W przypadku wypraw ściśle wspinaczkowych, śpi się w namiotach. Jedzenie i transport, jak też przewodników, opiekę medyczną załatwiają organizatorzy i jest to wliczone w cenę.
Co do sprzętu, dziewczyny jak najbardziej pomagająw jego zdobyciu, wypożyczeniu. Zawsze mają znajomości z loklanymi wypożyczalniami. Wystarczy do nich napisać, a resztą się zajmą i we wszystkim pomogą.
Polecam, bys polubila Mujer Montaña na facebooku i bys sie z nimi bezposednio skontaktowala. One wysla ci formularz zgloszeniowy oraz udziela wszelkich informacji na temat tegorocznego projektu.
Polecam serdecznie i trzymam kciuki 🙂
Pozdrawiam serdecznie,
Sylwia